Szlak Wielkiej Wojny. Dzień V.

Dotychczas upały dawały nam się we znaki. Dzisiejsza noc też niełatwa,
mam spalone słońcem plecy, ani się ruszyć. Tomek ma podobno cudowną
maść z Tunezji na oparzenia. Nad ranem burza i ulewa. Nasz namiot stoi
w kałuży, robię prowizoryczną kanalizację burzową. Postanowiliśmy
pozostać jeden dzień – odpoczniemy, a manele wyschną. Korzystamy z
kąpieli. Na jeziorze trafił się autostop – planowałem przepłynąć około
1,5 km do sąsiedniego mola, ale podpłynął żeglarz i zaproponował
podwiezienie. Z właścicielem jachtu przegadalibyśmy nawet cały
wieczór, ale obawiając się zbyt późnego powrotu i niepokoju o moje
bezpieczeństwo, musiałem opuścić jacht. Plecy bolą mniej. Jesteśmy
jedyną grupą, która wieczorem śpiewa. Dostajemy brawa za nasze
wysiłki. Wieczorem uruchamiamy „gabinet zabiegowy” i wyciągamy Gabi
dwa kleszcze – jeden schował się wewnątrz pępka.

M. S.