Naprawdę Pradziad został zdobyty, bo to, czego dokonaliśmy w tym roku nie było zwykłym wjazdem na najwyższe wzniesienie w Jesenikach.
Od piątku lało i było zimno. W sobotę też od rana padało. Tuż przed startem już tylko kropiło. Mogłem zdjąć pelerynę i jechać w kurtce. Temperatura na parkingu, gdzie miał miejsce start, była w granicach 7 °C. Pod szczytem przy drodze leżał śnieg rozmywany deszczem a temperatura spadła do 4°C. Mgła na szczycie przeszkadzała w ocenie odległości do mety. Wieża była niewidoczna. Oczywiście, im wyżej tym nie tylko chłodniej, ale też bardziej deszczowo. Jak zjeżdżaliśmy, to lało już regularnie. Peleryna chroniła tylko ubranie powyżej pasa. Mokre rękawiczki niewiele chroniły przed chłodem. Nogawki długich spodni i buty przemoczone
dokumentnie w czasie zjazdu potęgowały uczucie zimna. Zanim weszliśmy do samochodu rozgrzaliśmy się rosołem w pobliskiej restauracji.
Przeżyliśmy. Co nas nie zabiło, to nas wzmocniło. Żadnego objawu przeziębienia nie było. Może, dlatego że wieczorem zaaplikowaliśmy sobie kurację opartą na gorącej czekoladzie i grzanym winie.
Zdjęć przy takiej pogodzie nie dało się robić. Galerię zdjęć można zobaczyć na stronie organizatora www.ktukol.pl. Osobiście sfotografowaliśmy dla Was tylko rozgrzewkę na trenażerze zawodniczki z trenerem pod parasolem i start zawodnika, który bez rąk pokonał Pradziada biegiem. Na stronach „ktukola” znajduje się tez szczegółowa relacja.
Pradziada zdobyliśmy. Może znajdziemy wśród Wandrusów albo ich sympatyków naśladowców, którzy zechcą wznieść się na rowerze ponad przeciętność, osiągnąć szczyt na wysokości 1491 m nad poziomem morza? W maju 2010 roku Pradziad będzie czekał na następnych zdobywców.